Do Jaipuru przyjeżdżamy dość późno, a próby własnoręcznego znalezienia noclegu spalają na panewce – wszystkie hotele, w których byliśmy są akurat pełne. W końcu dajemy się zaprowadzić rikszarzowi do Bombaj Hotel. Pokój nie porywa, jest dość zimno, a toaleta tylko indyjska, ale bierzemy – mamy już dość szukania.
Odpoczywamy trochę, a następnie ruszamy, by zobaczyć słynne Różowe Miasto (dwa kroki od hotelu oraz Hawa Mahal – Pałac Wiatrów).
Jaipur to zdecydowanie stolica stanu – głośna, brudna, nieustannie męczy ciało i umysł. To chyba głownie przez ruch drogowy – ten ciągły hałas powoduje, że po przejściu 1 km już jesteśmy zmęczeni. Idziemy główną ulicą Różowego Miasta ( które jeśli już, jest łososiowe) mijając przeróżne sklepy, stragany, ludzi, krowy i pojazdy.
W końcu dochodzimy pod Hawa Mahal. Pałac Wiatrów jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych zabytków Jaipuru. Został zbudowany przez maharadżę Sawai Pratap Singha jako zenana (miejsce w którym żyły jego żony i konkubiny). Cały pałac ma misterną ażurową fasadę, dzięki której kobiety mogły oglądać toczące się na zewnątrz życie codzienne, ceremonie i procesje. Otwory w ścianach spełniają jeszcze jedną, imienną funkcją –dzięki nim w całym pałacu niemal niezmiennie wieje orzeźwiająca bryza.
Zmęczeni wracamy do hotelu. Jaipur zdecydowanie nie jest najbardziej przyjaznym miejscem do życia (o ile można poznać miasto w pół dnia). Liczymy, ze Jantar Mantar, największe obserwatorium astronomiczne na świecie (posiadające zegar słoneczny o dokładności 2 sekund) poprawi jego wizerunek. Jeśli nie, to pozostaje tylko fort Amber w okolicach Jaipuru.