Szybkie śniadanie, godzinka w trasie, i już jesteśmy w Mikulovie, malowniczym miasteczku położonym w dolince pomiędzy dwoma, pokrytymi winnicami wzgórzami. Wygląda na to, że przez przypadek znaleźliśmy się we Włoszech - wąskie, brukowane uliczki, kamienne domki z czerwoną dachówką, pałacyk z kościołem górujący nad miejscowością, i ta wszechobecna atmosfera długiego, letniego dnia, przywodząca na myśl malutkie stoliczki wystawiane na ulicę, szklaneczki wina, staruszków grających w warcaby... cudo.
Pałac w Mikulovie jest oczywiście kolejnym z długiej listy pałaców letnich należących do austro-węgierskiej arystokracji. Wygląda jednak lepiej niż inne, być może z powodu położenia - na małym pagórku, otoczony labiryntem uliczek i placyków.
By obejrzeć sobie jeszcze kompletną panoramę miasteczka, wspięliśmy się na szczyt starej wieży obronnej, wciąż pilnującej mieszkańców z wysokości pobliskiego wzgórza. Spojrzenie w dół pogłębia jeszcze wrażenie "włoskości" Morav - wydaje się, że takie widoki mogą istnieć tylko nad morzem Śródziemnym.
Po zwiedzaniu, ruszamy na drugi koniec południowych Czech, do kolejnego celu podróży - Czeskiego Krumlovu.