Wigilia. Staramy się znaleźć najtańszą motorikszę, która zawiezie nas w okolice Mir ghat’u – niestety, wszyscy twierdzą, że nie uda się tam dojechać. W końcu za 75 INR każemy kierowcy zawieźć się w miejsce, gdzie jest dużo hoteli.
Facet jest niezmiernie miły – przez całą drogę rzuca nam propozycje hoteli, gdzie powinniśmy się zatrzymać – nie z nami takie numery (kierowcy dostają prowizję od każdego przywiezionego klienta hotelu).
W końcu wysiadamy w okolicy ghatów. Nasz nowy przyjaciel jest bardzo smutny- bardzo nas polubił i ponieważ jesteśmy jego pierwszymi klientami, jest gotów jeździć z nami aż do skutku. Jak dotąd nie miał szczęścia- dwa hotele do których nas podwiózł okazały się pełne.
Dziękujemy mu stanowczo, lecz uparciuch wciąż idzie za nami. No nic, męczymy go „udawaniem turystów”- robimy zdjęcia świątyń, oglądamy z ghatów wschód słońca itp.;
5 minut i znika jak kamfora. Nie mija pół godziny i już podchodzi do nas pracownik pobliskiego hotelu „Somony”. (450 INR/noc, ciepła woda, w końcu!, widok na Ganges z pokoju, restauracja na górze, w miarę czysto w pokoju) bierzemy. To nasze podróżowanie trochę nas męczy- idziemy zaraz spać.
Wstajemy koło 14:00 w znacznie lepszym nastroju. Czuję się trochę podziębiony wiec poleguję jeszcze trochę i o 18:00 ruszamy do restauracji na górze na kolację wigilijną. Ceny dość wysokie, lecz w końcu są święta- szalejemy, bierzemy nawet deser.
Z tarasu restauracji rozciąga się zabójczy widok na panoramę Gangesu nocą. Robimy parę zdjęć, słuchamy dobiegającego odgłosu modlitw. Jest fajnie, choć smutno nam trochę spędzać wigilię tak daleko od domu. „Home, sweet home” as they say.
Wracamy do pokoju, dzielimy się opłatkiem i siedzimy jeszcze trochę. Jutro bierzemy się za zwiedzanie na poważnie.