Lot do Dehli kończy boarding o 10.20, a my wciąż w samolocie, gotując się dosłownie i w przenośni. Z powodu niespotykanej fali zimna(uwaga -2C!) przeznaczone nam schody ruchome zamarzły a pracownik je obsługujący zaginął. Ściągnięte po jakimś czasie drugie schody również miały pecha-wjeżdżając niefortunnie zaklinowały się pomiędzy samolotem a pierwszymi schodkami. Zaczynamy tęsknić za czasami podróży morskich- trapy rzadko zamarzają. Jedyną pociechę znajdujemy w tym, że nie jesteśmy jedyni w tak stresującej sytuacji. Pani obok nas leci za 20 minut do Los Angeles.
Kiedy w końcu autobus przewozi nas pod terminal, życzymy sobie nawzajem powodzenia i ruszamy biegiem- to najdłuższy sprint z przeszkodami w życiu! Wiemy, że musimy przejść z terminalu 2F do 2C- to ok. 1km w linii prostej. Z początku idzie nam dobrze- trasa jest oznaczona a po drodze trafiamy na kilka ruchomych chodników. Niestety dobra passa kończy się tak szybko jak zaczyna. Okazuje się, że przy lotach łączonych obowiązuje nas jeszcze jedna kontrola celna. Zlani potem i zrezygnowani stajemy w wolno poruszającej się kolejce. Tracimy już resztki nadziei-jest 10.30, 10 minut po planowym starcie samolotu. Na szczęście francuska klasa robotnicza nie zawodzi. Od poznanego w kolejce Hindusa dowiadujemy się, że z powodu strajku pracowników lotniska nasz samolot do Dehli jest opóźniony o 1 godzinę. Zdążamy więc na niego bez problemu, nie wierząc we własne szczęście!