Geoblog.pl    marcel    Podróże    India 2009/10    Jeep do Darjeelingu
Zwiń mapę
2009
19
gru

Jeep do Darjeelingu

 
Indie
Indie, Silīgurí
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9377 km
 
Szybkie śniadanko (dziś próbujemy puri z curry) i podążamy na dworzec w Siliguri, by zarezerwować bilety z New Jalapaiguri do Patny na 22.12.2009. Przeżywam znów to samo, co przy rezerwacji naszego pierwszego pociągu ( z dodatkiem tłoczących się przy kasach Hindusów)- wszystkie pociągi jadące z NJP są już dawno pełne. Postanawiamy poczekać na otwarcie miejsc TAKTAL ( takich biletów last minute)- niestety ich rezerwacja jest możliwa dopiero od jutra. Ustalamy, że co ma być, to będzie ( powoli przejmujemy hinduską filozofię) i szukamy jeepa do Darjeelingu.

Azja ma jedną świetną ( i jednocześnie czasami denerwującą) cechę - jeśli nie ma się pojęcia, jak coś załatwić, wystarczy wyglądać na zagubionego i zaraz zaopiekuje się tobą mały tłumek. Jeep do Darjeelingu znajduje nas. Decydujemy się więc szybko(270INR/3os), pakujemy się do środka (duże bagaże oczywiście wędrują na dach) i czekamy na resztę pasażerów (jeep odjeżdża dopiero wtedy, gdy jest pełen). Mamy szczęście, więc po ok. 1 godz. ruszamy przez ruchliwe Siliguri w kierunku gór.

Droga wraz z wysokością staje się coraz gorsza – wszechobecne dziury i wyboje wstrząsają nami nieustannie, a spory ruch na drodze nie ułatwia sytuacji. Do Darjeelingu prowadzi tyko jedna droga ( w porze monsunów staje się czasem nieprzejezdna – lawiny błota) więc cały ruch kołowy (ludzki i transportowy; ten drugi jest całkiem spory – do Darjeelingu dowozi się chyba wszystko oprócz herbaty) przewija się razem z nami. Widoki jednak kompensują trud i niewygody. Wspinamy się wąskimi serpentynami, mając świetny widok na spowitą mgłą dolinę porośniętą południowo-azjatycką roślinnością (lekko drgające kępy bambusów porastają gdzieniegdzie pobocza).

Po drodze mijamy pojedyncze osady ludzkie, z domkami na polach położonych praktycznie nad przepaścią, oraz częste znaki przypominające o bezpieczeństwie na drodze, zazwyczaj w formie łatwej do zapamiętania sentencji np. „Drive, not fly!” albo „Hurry Burry spoils the curry” lub „Donate blood to blood bank, not on this road”.
Droga wije się wyżej i wyżej, wjeżdżamy powoli na poziom chmur. Widoczność od razu maleje dość znacznie, zmuszając kierowcę do (częstszego niż zwykle) używania klaksonu.

Temperatura powoli, lecz nieubłaganie spada w dół. Siedzący koło mnie starszy pan zaczyna coraz częściej kaszleć, trzymając się przy tym za gardło. Okazuje się, że ma chyba dziurę w tchawicy – zamiast mówić normalnie, cicho skrzeczy, a odchrząkując, przykłada chustkę do gardła, sprawdzając później jej wilgotność. Obawiam się, że gdyby nie herbata, obficie mu podawana przez ofiarną żonę, mielibyśmy nieplanowany postój na reanimację.

Wszędzie dookoła dostrzec można kolory: zielony, biały, żółty. To barwy Gurkh’ów, separatystycznego ludu zamieszkującego Sikkim. Gurkhowie od dawna dążą (za pomocą, z tego co zauważyliśmy, pokojowych metod) do utworzenia autonomicznego stanu – Gurkhlandu. Malowane na ścianach i słupkach przydrożnych flagi Gurkhslandu, hasła wolnościowe („We want Gurhland” albo „Gurkhkand is our only option”) wyłaniają się zza każdego zakrętu.

W końcu wznosimy się ponad chmury – widoczność od razu się polepsza, niestety temperatura ani myśli. Zaliczamy dwa nieplanowane postoje – kontrolę policji (czyżby jednak Gurkhowie nie byli tacy pokojowi ?) oraz naprawę zepsutego resora (załatwiona oczywiście przy pomocy sporego klucza, pełniącego role młotka i klina, znalezionego na poboczu). Nikt nie narzeka na spóźnienie, wszyscy cieszą się z możliwości rozprostowania nóg. Chwila oddechu i ruszamy dalej.

Jeep przejeżdża przez kolejne wioski zgarniając po drodze innych chętnych pasażerów (w pewnym momencie jedziemy w 12 osób). Droga przeplata się z torami wąskotorowej kolejki, napędzana jedną z ostatnich lokomotyw parowych (znajdującej się na liście UNESCO)! Jeszcze kilka zakrętów i jesteśmy w Darjeelingu – Księżniczce Wzgórz. Czujemy się jak w Nepalu lub Tybecie – chińskie rysy twarzy mieszkańców są wyraźnie dominujące.

Samo miasto położone jest na zboczach wzgórz, wyglądem przypominające amfiteatr. Zabudowa jest tu wysoka, ciasna i dość chaotyczna – dobudowane pietra, kładki między budynkami, schody niknące w labiryncie uliczek i przejść. Z początku plan zabudowy nas przytłacza – ulice są wąskie i ciemne, a mijające nas z dużą prędkością ciężarówki i jeepy wcale nie ułatwiają orientacji w terenie. Na szczęście układ ulic nie jest tak skomplikowany jak się wydaje – już pod wieczór prawie bezbłędnie manewrujemy po pustych ulicach (ciekawa sprawa – tu życie po godzinie 22 praktycznie zamiera; wszyscy żyją tu w trybie 6:00 – 22:00). Na razie jednak podążamy za panem naganiaczem do hotelu Parklane (660 INR/3 os.) – uznajemy, ze cena jak na tutejsze warunki jest do przełknięcia więc godzimy się nawet na 10% marżę naszego przewodnika. Bierzemy pokój 104 (uwaga – z ciepła wodą!) i robimy szybkie przepakowanie w celu wyjścia na miasto.

Ach, zapomniałbym: jazda jeepem trwała jakieś 4,5 godziny – jest teraz 15:00.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 57 wpisów57 2 komentarze2 238 zdjęć238 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
15.12.2009 - 13.01.2010
 
 
13.07.2009 - 21.07.2009