Geoblog.pl    marcel    Podróże    India 2009/10    Sylwester
Zwiń mapę
2009
31
gru

Sylwester

 
Indie
Indie, Āgra
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10683 km
 
Wstajemy dość późno – w pokoju jest chłodno, lecz przynajmniej nie ma komarów. Gorąca woda zapewniana przez właściciela jest ciepła chyba tylko przez porównanie – w łazience jest na tyle zimno, że para unosi się z ust przy każdym oddechu.

Kupujemy już dziś bilety do Taj Mahal (750 INR/os – cena jak z kosmosu, ponieważ Hindusi płacą 20 INR/os) – chcemy wejść na teren mauzoleum pojutrze rano wschodnią bramą, po drugiej stronie kompleksu. Dlaczego? Pod wschodnią bramą są nieporównywalnie mniejsze kolejki – dociera tam jakieś 1/100 (!) ludzi spod kas – reszta próbuje wejść zachodnią bramą (byliśmy tam ok. 12-13; kolejka na ~500 os.).

Nasz przewodnik zawodzi po raz pierwszy – okazuje się, ze przy zakupie biletu do Taj Maral płaci się podatek w wysokości 50 INR, który ważny jest również przy zakupie biletów do Agra Fort (wejście kosztuje wtedy 250 INR, a nie 300 INR). No nic, mówi się trudno.

Postanawiamy zwiedzić Fatehpur Sikri, miasto–widmo, ruiny starej stolicy Mogołów. Dojeżdżamy tam na bogato – wynajętą taksówką. Po drodze z parkingu zaczepia nas młody Hindus oferując swoje usługi jako przewodnik za 20 INR – podejrzanie mało, ale co tam, bierzemy.
Wejście do zachowanego kompleksu wygląda imponująco – tamtejsza brama jest najwyższą w Indiach (~35 m do wysokości sklepienia) – tak wysoko, że pszczoły wiją tam u góry swoje gniazda. Zwiedzamy główny dziedziniec, grób imama, który, jak głosi wieść, sprawił, że Akbar (władca-budowniczy miasta) doczekał się męskiego potomka oraz … stoisko z „prawdziwymi” wyrobami z marmuru, prosto z wioski naszego przewodnika. No tak. Niektóre rzeczy są nawet ładne – po długim targowaniu kupujemy sobie po pamiątce i ruszamy z powrotem do Agry.

Reszta dnia mija nam na błogim lenistwie i dopiero o 20:30 ruszamy do restauracji na dachu na organizowaną tam imprezę sylwestrową. Wygląda to wszystko całkiem profesjonalnie – ciepły bufet z ok. 10 daniami do wyboru, napoje bezalkoholowe gratis, pośrodku stoi stos ogniskowy na wypadek nocnych chłodów (śmiejemy się, że to zapowiadane fajerwerki - no wiecie, "fire works"), a co najlepsze istnieje pozwolenie na wniesienie ze sobą własnego alkoholu. Coś czujemy, że bardzo się przyda – na początku jest dość sztywno, ludzie po cichu obserwują siebie nawzajem, trzymając się własnych grupek – Chińczycy z Chińczykami itd. Zagadujemy do wysokiego Norwega imieniem Sindre – okazuje się, że podróżuje już od 4,5 miesiąca, powoli przemieszczając się z Europy przez Azję do Indii. Jesteśmy pod wrażeniem – przy jego samotnej wyprawie nasza wycieczka jakoś przestaje być tak egzotyczna. Chwilę później poznajemy również trójkę Słowaków – Juno, Łukasza i Cristinę i w takim międzynarodowym składzie wyciągamy naszą bezcłową Wyborową.

Interakcja rozkręca się na całego – gadamy o różnych rzeczach, najczęściej jednak opisujemy nasze doświadczenia w Indiach, opowiadamy o naszych krajach, dzielimy się anegdotami. Wódki zaczyna powoli brakować – Słowacy wyciągają swoją malinowicę oraz piersiówki, my robimy użytek z mojego spirytusu – 60% wody, 40% spirytusu i „Wyborowa” wraca na stół. Do naszej grupki stojącej na najwyższym poziomie restauracji dołącza Japończyk imieniem Hiro oraz parka Anglików mieszkających na stała na Węgrzech. Hiro staje się duszą imprezy – jest totalnie pijany po 3-4 kolejkach; najwyraźniej sake to za mało na wzmocnienie „odporności”. W takim oto składzie powoli czekamy na pierwszą godzinę 00:00 nowej dekady, wypatrując kanonady fajerwerków nad Taj Mahal, totalnie niewidocznym w gęstym mroku nocy. Tu jednak spotyka nas zawód – chyba jedynym miejscem odpalającym race w całej Agrze jest hotel naprzeciwko – Shantii Lodge. Nad Taj Mahal niebo jest puste – żadnych pokazów fajerwerków, iluminacji, dosłownie nic – wielka czarna plama.

Nasz hotel naprawdę się stara – przewidział nawet część artystyczną . Do remixu z kawałków utworów Michaela Jacksona wystąpił młody Hindus pracujący w restauracji. Jest w tym naprawdę świetny – ma niezłe wyczucie rytmu, genialny układ choreograficzny, a ciuchy a’la wczesny Michael dopełniają całości obrazu. Pytamy się później, skąd nauczył się tych wszystkich ruchów – okazuje się, że znalazł kiedyś stara kasetę VHS z teledyskami Jacksona i nauczył się wszystkich kroków. Jesteśmy pod wrażeniem –to nie to samo, co wpisać w wyszukiwarce na YouTube „How to do a Moonwalk” .

Żegnamy się z naszymi nowymi znajomymi. Sindre i Słowacy muszą wstać wcześnie rano, żeby zdążyć na pociąg/autobus. Wymieniamy maile, życzymy sobie nawzajem powodzenia i idziemy powoli spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 57 wpisów57 2 komentarze2 238 zdjęć238 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
15.12.2009 - 13.01.2010
 
 
13.07.2009 - 21.07.2009